Fibromialgiczne piekło i raj natury

holding flowers

Staram się nie poświęcać jej zbyt dużo uwagi, aby nie pomyślała, że jest centralna w moim życiu.

Niekiedy ją totalnie ignoruję, szydzę z niej, śmieję się jej prosto w twarz.

Miewam jednak okresy, gdy podporządkowuje mnie sobie całkowicie.

Czuję się wówczas bezsilna, zupełnie pozbawiona władzy.

Mowa o fibromialgii.

Uderza mnie wielokrotnie jak niewiele o niej wiedzą inni. I jak często się tę chorobę marginalizuje.

„Przecież każdego człowieka gdzieś kiedyś boli!” – tę wypowiedź słyszę raz po raz.

Gdzieś… Kiedyś… Ale nie zawsze.

Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, dekada po dekadzie.

Z różnym nasileniem, ale zawsze.

Poza tym, ból to tylko (?!) fragment fibro.

Inne jej części są nie mniej dokuczliwe:

problem z regulowaniem temperatury ciała – przerywany sen – skurcze mięśni rąk i nóg  –

objaw Raynauda – palpitacja serca – ataki paniki – nadwrażliwość na zapachy, światło i dźwięki –

rozkołysany żołądek – podobne do migreny bóle głowy – kłopoty z koncentracją –

uczucie gorączki – alergie – problemy z równowagą – wszechobecny stres – omdlenia…

I tu kończę litanię, chociaż nie jest kompletna.

Fibromialgia jest piekłem. Bez najmniejszej przesady.

A nam, których dopadła, nie potrzebna jest litość lecz zrozumienie, wczucie się w naszą sytuację.

*

Wyszłam dziś na słońce po kilkudniowej bytności w głębokim mroku.

Sztywnymi palcami zerwałam trochę polnych roślin.

Karmiłam oczy zielenią trawy. Niezmiernie soczystą po nocnej ulewie.

Nad morzem kormorany i dziś suszyły skrzydła, a łabędzie przechadzały się majestatycznie po plaży

w tę i z powrotem.

Na błękicie nieba bujały się chmury, do złudzenia przypominające lodowe góry.

Jakież to wszystko piękne! Pełne nadziei. Jak bardzo podnosi na duchu.

Uszczęśliwia. Dodaje sił.

Fragmenty weekendu

sweet tooth

Miałam czas na złapanie odechu. Od bólu.

Od tego najgorszego bólu fibro, rwącego mięśnie na strzępy.

Do lżejszego zdążyłam już przywyknąć.

Jest mi wierny od lat.

Wolałabym, żeby okazywał mi mniej wierności z roku na rok…

Powinnam mu w tym pomóc, rezygnując ze słodyczy. Niestety, nie potrafię się im oprzeć…

*

 

Po sobotnim spacerze za miastem wróciłam do domu z czerwonym, kapiącym nosem.

Z dwóch powodów.

Północny wiatr ma to do siebie, że jest zimny.

Powietrze zagęszczają pyłki kwiatowe.

Pomiędzy atakami kichania udało mi się zebrać wiązkę polnych kwiatów.

K nazywa je chwastami. Moim zdaniem mogą śmiało konkurować z różami.

summer vibes

Zajrzałam do szafy. Usunęłam w jej ciemny kąt wszystko to, co kojarzy mi się z zimą.

W jasnym kąciku zawiesiłam ubrania, jakie rymują się z latem.

Niewiele tego… Najwyższy czas temu zaradzić.

Druga pora roku niecierpliwie czeka na swoją kolej.

home spa

Skusiłam się na home spa.

Bez świec zapachowych (wystarczają aromaty wiosny na zewnątrz),

bez kwiatów sielankowo pływających w wodzie wanny, wolę płatki owsiane,

tak cudownie wygładzają skórę ciała.

Zmieszane z odrobiną miodu i creme fraiche, są doskonałym peelingiem do twarzy.

*

Słońce zaczyna powoli chylić się ku zachodowi. Weekend dobiega do mety. Był dla mnie dość miły!

A Twój?

 

Jeśli nie teraz, to kiedy?!

time

 Anonimowy artysta stworzył na kamieniu na jednej z pobliskich plaż hipnotyzujący obraz.

Kojarzy mi się z tunelem w czasoprzestrzeni, skracającym drogę między dwoma punktami.

Robię w nim niekiedy wyprawy do czasów dawno (i nie tak bardzo dawno temu) minionych.

Odwiedzam siebie sprzed lat.

once upon a time

Była sobie raz dziewczyna, później młoda/młodsza kobieta.

Pisała pamiętniki. Przelewała na papier myśli, starając się je ujarzmić.

Galopowały w niej jak stado dzikich koni.

Pisała pamiętniki i niszczyła je. Po ujarzmieniu myśli nie były jej potrzebne.

Miała dużo planów i pomysłów.

Brakowało jej pewności siebie, wiary we własne siły i odwagi

do wprowadzania ich w życie.

Wielokrotnie zadawała sobie pytanie: Czego się boi? Krytyki? Porażki?

*

Wracam do terażniejszości.

Jak bardzo różnię się od tamtej mnie?

Nie piszę już pamiętników,

(chociaż… ten blog jest swego rodzaju diariuszem, bez nazbyt prywatnych notatek).

pomimo iż myśli ciągle we mnie cwałują.

Dziś pokramiam je spacerując.

Nie przestałam snuć planów, a od pomysłów roi mi się w głowie.

Niestety, wciąż zadaję sobie stare pytania.

Obecnie dorzucam do nich jednak nowe:

Jeśli nie teraz, to kiedy?! (tik tak, tik tak, tik tak – tyka zegar)

Czy ja naprawdę chcę być dożywotnim więźniem strachu?!

Nawet jeśli chodzi o mój skromny kącik w sieci?!!!!!!!

Próbuję uwalniać się od wewnętrznej paplaniny typu:

popraw tekst – popraw ponownie – a najlepiej usuń – bla bla bla… (podobnie z fotkami),

gdyż w rezultacie tego całego ględzenia rezygnowałam z publikowania wielu wpisów

i trzymałam kreatywność w ryzach.

Powoli akceptuję moje ograniczenia, moją niedoskonałość.

Nie pozwalam im bynajmniej umniejszać radości tworzenia czegoś.

*

Post-wedding blues

post-wedding blues1

Minął tydzień od kiedy zmieniła nazwisko.

Tulipany z bukietów na weselnych stołach zdążyły przekwitnąć.

Emocje ostygły na tyle, że zaczynam funkcjonować normalniej w codzienności,

którą przed ślubem wypełniała po brzegi nieznośna nerwowość.

Teraz przepełniają mnie uczucia pustki, smutku i melancholii.

A przecież tak bardzo cieszy mnie jej szczęście!

Potrzebuję może po prostu więcej czasu, aby ochłonąć z wrażeń.

Więcej czasu na to, aby wszystko zanurkowało głębiej w moją świadomość.