Miałam czas na złapanie odechu. Od bólu.
Od tego najgorszego bólu fibro, rwącego mięśnie na strzępy.
Do lżejszego zdążyłam już przywyknąć.
Jest mi wierny od lat.
Wolałabym, żeby okazywał mi mniej wierności z roku na rok…
Powinnam mu w tym pomóc, rezygnując ze słodyczy. Niestety, nie potrafię się im oprzeć…
*
Po sobotnim spacerze za miastem wróciłam do domu z czerwonym, kapiącym nosem.
Z dwóch powodów.
Północny wiatr ma to do siebie, że jest zimny.
Powietrze zagęszczają pyłki kwiatowe.
Pomiędzy atakami kichania udało mi się zebrać wiązkę polnych kwiatów.
K nazywa je chwastami. Moim zdaniem mogą śmiało konkurować z różami.
Zajrzałam do szafy. Usunęłam w jej ciemny kąt wszystko to, co kojarzy mi się z zimą.
W jasnym kąciku zawiesiłam ubrania, jakie rymują się z latem.
Niewiele tego… Najwyższy czas temu zaradzić.
Druga pora roku niecierpliwie czeka na swoją kolej.
Skusiłam się na home spa.
Bez świec zapachowych (wystarczają aromaty wiosny na zewnątrz),
bez kwiatów sielankowo pływających w wodzie wanny, wolę płatki owsiane,
tak cudownie wygładzają skórę ciała.
Zmieszane z odrobiną miodu i creme fraiche, są doskonałym peelingiem do twarzy.
*
Słońce zaczyna powoli chylić się ku zachodowi. Weekend dobiega do mety. Był dla mnie dość miły!
A Twój?
❤