Pole kwitnącego lnu to widok zapierający dech w piersiach.
Tego roku nie miałam okazji tego doświadczać, ale nie jest jeszcze na to za późno.
Lnu, jako tkaniny, długo nie darzyłam sympatią.
Kojarzył mi się z trudnymi do prasowania obrusami ery PRL-u.
Czy dałam się ponieść trendom? Powiedzmy, że wzbudziły we mnie ciekawość.
I zauroczył mnie!
A jego gniotliwość? Dziś uważam, że im bardziej jest pognieciony, tym piękniejszy.